Z Moniuszką mamy dziś jeszcze większy problem niż z Fredrą czy Mickiewiczem. Nie dość, że jego opery należą do narodowej mitologii, to jeszcze te mity są wyśpiewywane. Tymczasem patriotyczno-martyrologiczne treści utraciły nośność, a dziewiętnastowieczna konwencja operowa trąci anachronizmem. Reżyserzy wystawiają więc jego dzieła albo w sposób tradycyjny, co grozi nudą i banałem, albo udziwniając realizacje ponad miarę, co powoduje, że oglądamy nie "Straszny dwór", lecz "straszny twór". Coraz głośniejszy ostatnio krzyk ze strony ciemnogrodu przeciwko "szarganiu świętości" też nie ułatwia sytuacji. Teraz niejednemu realizatorowi zadrżą ręce przed wprowadzeniem unowocześnień do narodowej klasyki - z lęku, że posłowie III RP wyślą go do Izraela. Nawet Mikołaj Grabowski, znany z gorzkich rozliczeń z Polską sarmacką, jakich dokonywał w swych spektaklach teatralnych od 20 lat (zwłaszcza w "Pamiątkach Soplicy" Rzewuskieg
Tytuł oryginalny
Między skansenem a cyrkiem
Źródło:
Materiał nadesłany
Wprost nr 9