Mimo że w naszych czasach między Lwowem a Krakowem postawiono granicę (i to Unii Europejskiej), Festiwal Didurowski stara się przypominać, czym zasłużyła się Europie sztuka operowa Lwowa i Krakowa w czasach, kiedy tej granicy nie było. Służą temu wizyty w Sanoku zespołów operowych obu miast. W tym roku wielkim sukcesem była prezentacja "Mefistofelesa" (bodaj najlepsza kreacja Didura) przywiezionego przez Operę Krakowską - pisze Sławomir Pietras w Tygodniku Angora.
Gdyby jesień miała trwać wiecznie, powinna zatrzymać się w Bieszczadach. Patrząc na nie, można z nostalgią dumać o przeszłości polskiej kultury między Lwowem a Krakowem. O wielu pokoleniach wybitnych artystów wędrujących, aby w Krakowie namalować obraz, stworzyć rzeźbę, zagrać rolę, napisać dramat lub komedię, a we Lwowie nauczyć się śpiewać, osiągnąć wirtuozerię na skrzypcach lub fortepianie, skomponować cykl pieśni lub napisać książki, nie mówiąc już o utworach scenicznych. Tych krakowsko-lwowskich wędrowców ścieżkami różnych dziedzin sztuki było wielu. Od Kurpińskiego, Moniuszki, Żeleńskiego, Sołtysa, Niewiadomskiego (muzyka), poprzez Matejkę Grottgera, Axentowicza, Siemiradzkiego, Mehoffera, Malczewskiego (malarstwo), Modrzejewską, Zapolska, Solskiego, Pawlikowskiego, Kozmiana (teatr), Jachimeckiego, Chomińskiego, Lissę, Łobaczewską (muzykologia), aż po dużą grupę wybitnych śpiewaków z Janiną Korolewicz-Waydową, Ale