- Po dwudziestu pięciu latach uznaliśmy, że rozpoczynając następny etap, jesteśmy w trochę innej sytuacji, jeśli idzie o teatr, o aktora i widza. Malta staje się instytucją, która skupia się nie tylko na festiwalu czerwcowym, ale przez cały rok animuje inne przedsięwzięcia. Jednym z nich będzie idea stworzenia systemu spotkań z artystami wybitnymi, którzy pracują w szczególny sposób z aktorem i doprowadzają do spektakli... lub nie. Nie chcę tego nazywać szkołą, ale coś na kształt szkoły chcemy w przyszłym roku robić z Lukiem Percevalem w Poznaniu - mówi Michał Merczyński, dyrektor Festiwalu Mata.
Z Michałem Merczyńskim, dyrektorem Festiwalu Mata, o "Golgocie Picnic" i tegorocznej Malcie rozmawia Stefan Drajewski. Powinniśmy rozmawiać o Malcie 2015, bo ona już stuka do drzwi miasta. Ale najpierw spójrzmy wstecz. Odwołał Pan spektakl "Golgota Picnic". Posypały się na Pana jako szefa festiwalu gromy z wszystkich stron. Michał Merczyński: Nazwano mnie między innymi didżejem Episkopatu. Gdyby sytuacja miała się powtórzyć, postąpiłby Pan tak samo? Michał Merczyński: Zachowałbym się tak samo. Nie jesteśmy samobójcami. W sytuacji, kiedy struktury państwa, które powinny nas bronić, odwracają głowę - myślę nie tylko o policji - ja nie będę narażał placu Wolności ani innego miejsca teatralnego. Chodziło o bezpieczeństwo a nie kunktatorstwo. Malta jest na tyle bezczelna przez te 25 lat, że nie szło o jakieś nasze układanie się z kimkolwiek. Nie jestem rewolucjonistą. Bliżej mi do czeskich pozytywistów albo może poznańskich.