- Życie mam najlepsze z możliwych. Uwielbiam grać - mówi Michał Kaleta, aktor Teatru Polskiego w Poznaniu.
Podobno chciano Pana skreślić z listy studentów już na pierwszym roku. - Bo okazało się, że zupełnie nie wiem, o co chodzi z tym aktorstwem, czego ode mnie się oczekuje... No jak to?! - No tak! Używano jakiś dziwnych sformułowań, żebym np. rozkwitał jak pąk albo się przepoczwarzał... A ja potrzebowałem prostego komunikatu: głośniej, ciszej, mocniej, słabiej - nie takiego zamotania. I dlatego miał Pan wylecieć? - Do tego doszło jeszcze oszołomienie wolnością - wyrwałem się z domu, nikt mnie nie kontrolował, mogłem sobie to i owo odpuścić, i odpuszczałem. Co tu dużo mówić: pochłonęły mnie inne sprawy, studia znalazły się na końcu, no i po pierwszym semestrze okazało się, że jest bardzo źle, a po drugim... że jeszcze gorzej. Jakoś jednak mi się udało. Na czym polega aktorstwo, wytłumaczyli mi Sławomir Sośnierz i Andrzej Makowiecki, i potem już poszło. Nie rozumiem: dostał się Pan na tak elitarne studia i je sobie