"Casablanca" w reż. Michała Siegoczyńskiego w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.
Próba skompromitowania klasycznego filmu i jego melancholijnego wydźwięku byłaby ciekawa, gdyby nie przebiegała tak schematycznie. W teatralnej "Casablance" w warszawskim Powszechnym dostajemy dużo gróźb i hałasu, tylko efekt jest mizerny. Pożytki ze zniszczenia mitu "Casablanki" są następujące: przestaniemy naiwnie wierzyć w romantyzm. Przekonamy się, że każdym spotkaniem kobiety i mężczyzny steruje wyłącznie libido. Zrozumiemy, że miłość to wojna, na której zarabiają niecni handlarze złudzeń. No i przypomnimy światu, że naziści byli źli, ale ludzie walczący z nazizmem też mają krew na rękach. Tak, sentymenty narosłe wokół filmu Michaela Curtiza trzeba jak najszybciej wymazać z ludzkiej pamięci i ocalić przyszłe pokolenia przed zgubnymi skutkami oczarowania filmem. Do tego w każdym razie próbuje przekonać widzów Michał Siegoczyński. Reżyser, który zaczynał jako twórca spektakli "ciepłych, krzepiących, dających nadzieję"