XLIII Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora podsumowuje Jan Bończa-Szabłowski w Rzeczpospolitej.
O tym, że monodramy przeżywają renesans można było przekonać się we Wrocławiu. Tam grane były w teatrze, synagodze, na strychu, a nawet w lodówce. Tegoroczna 43 już edycja Wrocławskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora mimo ograniczonych środków finansowych wyróżniała się dużą różnorodnością. Wiesławowi Gerasowi, pomysłodawcy najstarszego na świecie festiwalu monodramu udało się zaprosić wiele ciekawych spektakli. Przybywali artyści z najbardziej egzotycznych krajów. Prawdziwy szturm na tegoroczną 43 już edycję imprezy przypuścili młodzi studenci z Polski. Adepci sztuki aktorskiej opowiadali najczęściej o świecie pozbawionym uczuć, o przemocy w rodzinie, walczyli ze stereotypami współczesnego Polaka, dwie studentki upominały się o prawa kobiet. Niektóre monodramy przypominały recitale muzyczne. Inne były przeróbkami znanych dzieł literackich. Najbardziej zaskoczył mnie pomysł Aleksandry Tomaś. Jej monodram "Jak początek