Słowo "farsa" brzmi we współczesnym języku teatralnym bardzo pogardliwie. Zajmuje w hierarchii obraźliwości miejsce tuż przed albo nawet obok "szmiry" czy "chałtury" i należy do tych brzydkich wyrazów, które unicestwiają adresata wygodnie i skutecznie. Za wystawianie farsy można teatry bić nawet "w ciemno" i zdalnie, nie troszcząc się o to, jaki użytek z niej robią. "Farsowość", "ufarsowienie" uważa się za grzechy, których nie wypada popełniać szanującemu się teatrowi. Starzy majstrowie, klasycy tego gatunku dramatycznego i stylu aktorskiego zostają zaszeregowani do staromodnego półświatka teatralnego i grzebani żywcem jako pogrobowcy teatru mieszczańskiego. W tej uzasadnionej zresztą nieufności wobec farsy kryje się jednak sporo snobistycznej hipokryzji. Dyskryminacja farsy dotyczy przecież raczej nazwy niż istoty zjawiska. A tymczasem farsa robi wcale niezłą karierę pod zmienioną nieco firmą jako "tragifarsa"
Tytuł oryginalny
Metamorfozy farsy
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 9