"Posprzątane" w reż. M. Grzegorzka w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi. Pisze Sandra Kmieciak w Teatraliach.
Czy teatr miałby rację bytu, gdyby nie sadystyczno-masochistyczne skłonności drzemiące w każdym widzu? Lubimy oglądać osobiste tragedie bohaterów spektakli, lubimy także doszukiwać się analogii do własnego życia, tylko po to, by snując krytyczne refleksje, zawsze dochodzić do wniosku, że inni też mają źle. Podobne stwierdzenie byłoby jednak obrazą dla dramatu Sary Ruhl "Posprzątane" i spektaklu Mariusza Grzegorzka pod tym samym tytułem. Owszem, innym też jest źle. Bywa nawet, że gorzej, chociaż narodowa skłonność do pesymizmu i uskarżania się nie pozwoli nam tego przyznać. Jakby tego było mało, lubujemy się w ubieraniu tego smutku, nostalgii i żalu nad losem innych w kilka warstw patosu i powagi. Wylewamy hektolitry łez przy programach typu "Trudne sprawy", "Uwaga" czy "Rozmowy w toku" albo reklamach, które mają nakłaniać do przekazywania procenta swojego podatku na rzecz dzieci z porażeniem mózgowym. Informacjami o tym, co widzieliśmy,