"Orfeusz i Eurydyka" w Bratysławie. W nowym spektaklu Mariusza Trelińskiego brakuje tego, co zawsze było mocną stroną jego inscenizacji: emocji, poezji i wizji pełnych rozmachu. Za dużo jest zaś roztkliwiania się współczesnego faceta nad samym sobą - pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.
Widzów czekających niecierpliwie na majową premierę "Orfeusza i Eurydyki" w Warszawie, która zakończy okres reżyserskiego wygnania Mariusza Trelińskiego z Opery Narodowej, spotka niespodzianka. Przedstawienie powstałe w koprodukcji ze Słowackim Teatrem Narodowym i najpierw pokazane w Bratysławie jest inne od tych, dzięki którym zyskał on popularność. Nie ma inscenizacyjnego rozmachu, jest kameralny dramat małżeński. Gluck skomponował "Orfeusza i Eurydykę" w 1762 r., by udowodnić, że opera nie potrzebuje kunsztownych arii i wokalnych popisów. Współczesny teatr traktuje jednak klasykę jako tworzywo do zupełnie innych opowieści. Samobójstwo kobiety Podglądamy zatem życie dwojga ludzi toczące się między łazienką, sypialnią a jadalnią, a jeden z pokoi wręcz wchodzi w widownię. W tej scenerii - świetnie zaprojektowanej przez Borisa Kudličkę - nie można sobie pozwolić nie tylko na typowy dla opery patos, ale wręcz na poetycką umown