„Serce ze szkła. Musical zen” na podstawie „Naku*wiam zen” Marii Peszek oraz „Królowej Śniegu” Hansa Christiana Andersena w reż. Cezarego Tomaszewskiego, koprodukcja STUDIO teatrgalerii w Warszawie i Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Pisze Sonia Romanowska z Nowej Siły Krytycznej.
Do warszawskiego Studio teatrugalerii przyszła zima, a w Krainie Lodu pojawiła się Maria Peszek, aby wraz z Klaudią Hartung-Wójciak i reżyserem Cezarym Tomaszewskim zaadaptować książkę „Naku*wiam zen”, która jest zapisem rozmów i rozważań Marii i jej ojca Jana. Tłem dla inscenizacji stała się „Królowa śniegu” Hansa Christiana Andersena, przewodnikiem duchowym – ogromny i nieco pyszałkowaty Budda, a konwencją quasi-musical, który parafrazuje ciężar wydarzeń i wspomnień. Ogromny malunek Buddy tworzy część scenografii, widzimy go przez znaczną część spektaklu. Reprezentuje mentalność doskonałą, czy inaczej oświecenie, zaś w przedstawieniu określa starania głównej bohaterki do przeżywania rzeczywistości właśnie w taki sposób. Jednocześnie znajdujemy się w Krainie Lodu, na co wskazują biele, błękity i sreberka, a także, jak zaraz się okaże, futrzaste i połyskujące stroje postaci (scenografia i kostiumy przygotowane zostały przez Aleksandrę Wasilkowską).
Zaczyna się od „najdłuższego w historii opening songu”, podczas którego widz zapoznaje się z konwencją spektaklu i odnajduje bohaterów: w Królowej Śniegu – Jana Peszka, w Kaju – Marię Peszek. Córka i ojciec, królowa i jej paź. Kaj znalazł się w przysłowiowej „dupie” i aby dowiedzieć się, jak z niej wyjść, próbuje rozpoznać w zachowaniu i słowach Królowej jakieś rozwiązanie, dostać wskazówkę. Dowiedzieć się, czy Królowa ma serce ze szkła, czy jednak to serce potrafi(ło) czuć. W tym celu, poprzez rozmowę z Królową (która właśnie przeszła zawał), podróżuje przez swoje wspomnienia, próbuje nazwać emocje, odkrywając wydarzenia sprzed lat. Powinowaci opowiadają te wspólne doświadczenia z własnej perspektywy, autorskim językiem. Powstaje historia, która łączy intymność, radość, dziecięce zwątpienia, kryzysy i dosadne opinie. Dużo pytań, trochę odpowiedzi. Kolejne piosenki odkrywają te karty przed widzami. Dowiadujemy się na przykład, w jakiej sytuacji była rodzina Peszków po przyjeździe do Łodzi, czy podczas zimy stulecia, ale także przyglądamy się obyczajowości, specyfice życia w PRL-u.
Mamy do czynienia z wieloma nałożonymi się na siebie płaszczyznami komunikacji: nadawczynią dyskursu jest autorka, która jest zarówno aktorką grającą główną bohaterkę, a więc samą siebie. Propozycja Studio jest wariacją „na temat”, ukazaną poprzez wymieszanie planów czasowych i wątków. Konwencja pastiszowego musicalu tworzy kontrnarrację, katalizuje tekst, ale ta metoda broni się przez dwadzieścia pierwszych minut. Z każdą kolejną piosenką staje się niewygoda, jej zabawowy potencjał wyczerpuje się, a spektakl nuży. Zestawienie „bycia w dupie” z przejaskrawioną lekkością może być udane, ale jeżeli na tym opiera się cała narracja, przekaz umyka. Zabrakło kontrapunktu lub dramaturga.
Narracja w książce „Naku*wiam zen” jest dobrze zbalansowana: historie widziane dziecięcymi oczami przeplataja się z retrospektywami ojca, zabawne anegdoty czy sprośne cytaty z filozoficznymi pytaniami i mocnymi oświadczeniami. Rozmowa-rzeka opowiada o życiu w całej jego rozmaitości, są wzloty, upadki, zapachy części ciała, intymność, różne postaci miłości. Albo oś dramaturgiczna, albo inscenizacja chybiła i przez brak zbalansowania i permanentne przejaskrawienie, szala ciężkości przechyliła się na stronę farsy. Można mieć wrażenie, iż z książki wybrano głównie żarty, przekleństwa i skupiono się na Kościele katolickim, być może w celu przyciągnięcia widzów, co świadczy o zbyt małym do nich zaufaniu. „Pierdy” i „kurwy” są naszą codziennością, dlatego nie trzeba ich bezzasadnie nadużywać, bo mogą przestać śmieszyć. Jednocześnie nie brakowało scen, które tekstem i wykonaniem chwyciły uwagę widza, opowiadając o „ekstremalnej podróży bipolarnej” Marii/Kaja, czy też utwór, w trakcie którego aktorzy naśladujący kruki i wrony opisują relację między religijnym dziadkiem a Ojcem/Królową Śniegu.
W obsadzie każdy jest kolorowym ptakiem, zespół ogląda się z przyjemnością. Sceny zbiorowe czarują choreografią Julii Oleś i kostiumami. Publiczność zwróci szczególną uwagę na Peszków: Maria jest tu po prostu sobą (nie w negatywnym sensie) – piosenkarką; natomiast Jan wspaniałym „entuzjastycznym”, jak sam przytacza, aktorem, którego frywolność gubi się wśród frywolności scenografii, innych postaci i pewnej schematyczności.
Teatr Studio stworzył propozycję, która z pewnością przyciągnie wielu widzów. O jego sile stanowią aktorzy i historia opowiedziana frapującymi, mądrymi i dowcipnymi słowami. Całość jednak ugina się pod ciężarem użytych środków, a obrana konwencja nie jest w stanie udźwignąć dwugodzinnego spektaklu. Przedstawienie jest ciekawostką, która nie do końca obroniła wypowiedź, chociaż pod koniec da się wyczytać, iż aby spełnić „zen”, czyli zostać „oświeconym”, wystarczy wziąć odpowiedzialność za własne życie.
***
Sonia Romanowska – absolwentka Wiedzy o Teatrze na Uniwersytecie Gdańskim; organizatorka kultury, koordynatorka dostępności w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim.