Z wystawieniem swego debiutu dramatopisarskie go Ireneusz Iredyński - bardzo subtelny poeta, autor kilku wydanych już tomików liryk - na pewno powinien był poczekać, a Teatr "Wybrzeże" słuszniej by zrobił, gdyby zamast wprowadzenia na scenę "Męczeństwa z przymiarką", jako którejś z kolei prapremiery, zaprezentował publiczności wypróbowaną już w innym teatrze polską sztukę współczesną, bo na te sztuki właśnie czekamy tak niecierpliwie. Taki się bowiem utarł u nas zwyczaj, że jeśli w trójmieście nie zagra się po raz pierwszy nowej sztuki polskiego autora, nikłe są szanse wprowadzenia jej do naszego repertuaru. Wyjątki potwierdzają tu regułę. Na pewno szlachetny to obyczaj wystawienia na scenie po raz pierwszy utworów rodzimej produkcji dramatycznej, ale pod warunkiem, by to mecenasostwo służyło dziełom o prawdziwych walorach artystycznych. Tymczasem "Męczeństwo z przymiarką" to trzeci już niewypał prapremierowy na Wybrzeżu, po "Domini
25.11.1960
Wersja do druku