Byłem w sobotę (28 października) w Operze Narodowej na "Don Carlosie" Verdiego. Już gdy wszedłem na salę, poczułem potworny zaduch. Mimo wszystko usiadłem w fotelu. Miły głosik oznajmił, że tablica świetlna z napisami popsuła się i że napisów nie będzie. Od znajomych dowiedziałem się, że nie działa już od co najmniej tygodnia. Ponieważ nie znam włoskiego, próbowałem dokładnie oglądać, co dzieje się na scenie. Niestety, już w jednej z pierwszych scen moją uwagę rozproszyły sztuczne ognie wyświetlane na tylnym ekranie. Wyglądały tragicznie! Animacja wyglądała tak, jakby była spowolniona, wyświetlała się co trzy, może co cztery klatki, przy czym nie było ich więcej niż dziesięć na sekundę (sztuczne ognie powtarzały się "dość często", "jakby w kółko leciało to samo" - podobnie zresztą wyglądał wodospad - "animacja krztusiła się", zero realizmu... Po "męczarni" na bardzo niewygodnym fotelu postanowiłem opuścić teatr już w
Tytuł oryginalny
Męczący Don Carlos
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Wyborcza - Gazeta Stołeczna nr 256