"Żołnierz królowej Madagaskaru" Juliana Tuwima w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze AK [Aneta Kyzioł] w Polityce.
Nie ma w farsie Tuwima, która w drugiej połowie lat 30. była hitem warszawskich teatrzyków i rewii, wielkiej filozofii ani jakiegoś drugiego dna. Jest za to bezinteresowna zabawa teatrem, typami ludzkimi i szansa na chwilę oddechu od codziennego życia, coraz bardziej przytłaczającego nie tylko dlatego, że idzie jesień. I inscenizacja Jasińskiego zwykle te dane przez Tuwima szanse wykorzystuje, poza kilkoma momentami, gdy w piosenkach dorzuca nie wiadomo po co, może z powodu święta niepodległości i korzystania ze środków ministerialnych, wątki martyrologiczne, zburzonej Warszawy, jakieś wyznania miłości do miasta... A jeśli całość da się oglądać, to przecież właśnie dzięki lekkości, która - generalnie - nie jest mocną stroną polskiego teatru, a może i polskości w ogóle. Satyra na hipokryzję współczesnych świętoszków, na patriar-chalizm i snobizm jest obecna, ale nie przytłacza. A pokusa była, wszak głównym bohaterem jest świętoszkowat