Zanim doszło do premiery, starły się dwie osobowości: Joanny Szczepkowskiej i Krystiana Lupy. Nie wyszło to spektaklowi na zdrowie. To miało być dotknięcie tajemnicy, mistyczna iluminacja, a powstała monumentalna katastrofa. Druga część "Persony", poświęcona Simone Weil, okazała się pokazem bezradności reżysera, a pomysł, aby brak pomysłu na przedstawienie uczynić jego tematem - zabiegiem autodestrukcyjnym. Spektakl co chwila rozpada się, grzęznąc w dychawicznym dialogu, szemranym pod nosem albo nagranym na wideo, inkrustowanym ryczącą grafomanią w rodzaju "zrozumieć Simone w warstwie ludzkiej" albo zażyć "szczęścia życiowego". Jedynie ostatnie 40 minut, kiedy pojawia się na scenie Joanna Szczepkowska jako gasnąca przed śmiercią Simone, wnosi do spektaklu obietnicę tego, czym mógłby być, gdyby był naprawdę skonstruowany i przemyślany. Ale Szczepkowska już nie będzie grać w "Personie" - zgodnie z decyzją reżysera, którą podjął po
Źródło:
Materiał nadesłany
Stolica nr 3