W czasie spektaklu Hanuszkiewiczowskiej inscenizacji Męża i żony, który oglądałem (nie była to żadna z premier), zdarzył się nieprzewidziany drobiazg: Krzysztof Kolberger (Alfred) w ferworze gniewnych wyrzutów kierowanych do Justysi (gdy się dowiedział, że i jego "zdradziła") upuścił trzymaną w ręku laseczkę. Laseczka potoczyła się po scenie i spadła na widownię. Aktor nie przerwał tyrady, ale oto jeden z widzów z pierwszego rzędu laseczkę podniósł i położył na proscenium. Kolberger ani trochę się nie speszył, błyskawicznie chwycił zgubiony rekwizyt, a między wiersze mówionego tekstu, nie gubiąc zresztą rytmu, wtrącił elegancko "dziękuję". Został za to nagrodzony gromkimi brawami i dodatkowym rozbawieniem widowni. Zdarzenie błahe na pozór - jak mówi poeta - ale idealnie mieszczące się w stylu i charakterze przedstawienia Fredrowskiej komedii, jakie ujrzeliśmy w Teatrze Narodowym. Jak to należy rozumieć? Ano tak, że wszystko wła�
Tytuł oryginalny
"Mąż i żona" dell'arte
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 13