Powiedzmy od razu, że wybór był bezbłędny, w poniedziałkowy świąteczny wieczór teatr telewizji pokazał "Męża i żonę", a cóż może być stosowniejszego na taką okazję, kiedy wystąpić wypada wesoło lecz godnie? Co do tego, że godnie, nikt nie może mieć wątpliwości - przecież to klasyka! A wesoło? Jakże mogłoby być inaczej - przecież to Fredro! Przecież to jego - jak powiada Boy - najdowcipniejsza i najwytworniejsza komedia. Otóż po obejrzeniu wczorajszego przedstawienia Bogdana Korzeniewskiego, które było na pewno dowcipne i na pewno wesołe, przypomnieć chyba warto, że z ową wesołością "Męża i żony" bardzo rozmaicie kiedyś bywało. Najpierw zarzucano tej komedii, że jest "mało budująca", płocha, lekkomyślna, nieledwie cyniczna, wołano, że to wybryk niegodny wielkości Fredry. Później przeciwnie - zaczęto ją uważać za surową lekcję moralności, krwawo chłoszczącą satyrę, za bezlitosny obraz zgnilizny i rozprzężenia mora
Tytuł oryginalny
Mąż i żona
Źródło:
Materiał nadesłany
Kurier Polski, nr 96