Teatr Wybrzeże pokazał kolejną już premierę w tym sezonie. Tym razem sięgnął do klasyki dramatu, by zaprezentować - nie po raz pierwszy zresztą - "Matkę" Witkacego. I od razu pojawiły się dywagacje: po co? Odpowiedź na to pytanie wydaje się teraz mocno spóźniona, skoro przedstawienie doprowadzono do premiery, a publiczność - kupując bilety - sama zdecyduje, czy było warto. Według mnie - było. O sztuce Napisana w 1923 roku, na scenę dotarła dopiero pod koniec lat 60. Uznana za najlepszy utwór dramatyczny Witkacego. Bohater, niedoszły geniusz - Leon Węgorzewski pozostaje na utrzymaniu matki - alkoholiczki, zarabiającej robótkami na drutach. Kiedy matka ślepnie, syn - nadal w imię swojej bliżej niesprecyzowanej idei - zaczyna zarobkować jako sutener, szpieg, aferzysta, nie gardząc też dochodami młodej żony, którą wysyła na ulicę. Mamy więc alkoholizm, orgię narkotykową, wulgarny seks, także w wydaniu z tranwestytą i
Tytuł oryginalny
Matka Kolakowej
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Bałtycki+Wieczór Wybrzeża nr 252