{#au#158}Witkiewicz{/#} do tematu "matka" nie dodał niczego nowego. Pokazał sytuację, w której syn żyje z pracy starej kobiety i miast stać się kimś, zostaje nikim; ona ze zgryzoty umiera. Fabuła żadna. Język postaci, czcza gadanina, w której wzmianki o kuble z pomyjami i makaronie sąsiadują z banalizacją myśli wielkich filozofów i nadmiarem wyrazów obcych: w żadnym wypadku słowo nie może być tu pierwszoplanowym bohaterem. Dramat, widziany bez uprzedzeń, nie jest zapewne perłą literacką czy teatralną; jednocześnie, podobnie jak inne utwory Witkiewicza, stwarza pokusę dowolności, jeśli teatr nie potrafi ujawnić ukrytego planu tej dramaturgii, który nadaje jej znamię niepowtarzalności, a który wolno nazwać egzystencjalnym. Mówię o metafizyce Witkacego. Inscenizacja {#os#1115}Jarockiego{/#} uderza koronkową robotą, przynajmniej w porównaniu do pierwszego wystawienia przez niego tej sztuki w 1964. Jest ekspresjonist
Tytuł oryginalny
"Matka" i przeklęła metafizyka
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie Literackie nr 37