Otrzymujemy bryk z historii pewnej kobiety, na pewnej odległej wyspie, która kiedyś popełniła zbrodnię z zazdrości o męża - o spektaklu "Medea" w reż. Tomasza Mana we Wrocławskim Teatrze Lalek na Scenie dla Dorosłych pisze Marta Bryś z Nowej Siły Krytycznej.
Najwybitniejszą próbą zmierzenia się z istotą tragedii Medei są "Materiały do Medei" Heinera Müllera. Można odrzucić formę, w jakiej autor podejmuje temat, ale nie sposób odmówić mu nowatorstwa i odarcia Medei z mitologii na rzecz kobiecości, a szczerzej - człowieczeństwa. Tomasz Man postanowił wyreżyserować monodram, ale skończyło się na tym, że aktorka gra Medeę, Kreona, Aigistosa i Służącą uniemożliwiając sobie zbudowanie w pełni którejkolwiek z postaci. Przez niewielką scenę, ograniczoną z tyłu postawioną ukośnie białą ścianą, przebiega struga jasnego światła. Sprawia wrażenie, jakby przestrzeń była strychem lub zamkniętą skrzynią, przez której szczelinę dociera świat z zewnątrz. Już od pierwszej sceny Medea głośno zawodzi nad swoim losem, przypomina, jak naiwnie opuściła Kolchidę, licząc na spełnienie w ramionach Jazona. Niestety, narzekania i lament nie znikają ani na chwilę, przez co utrudniają widzowi wsłuchan