Ilekroć Eugeniusz Korin sam reżyserował w swoim teatrze, zawsze gwarantowało to naprawdę dobry spektakl. Tym razem - przy okazji premiery "Maszyny do liczenia" - jestem rozczarowana. "Maszyna do liczenia" to trzy akty w ośmiu obrazach. Jest fabułka: żona krzyczy na Pana Ziro (główny bohater), który od 25 lat pracuje na tym samym stanowisku, który nie zabiera jej na premiery filmów do miasta... Pan Ziro leży skulony w łóżku. Pan Ziro liczy kolumny cyfr w towarzystwie podkochującej się w nim urzędniczki. Pan Ziro liczy na podwyżkę. Szef go zwalnia. Pan Ziro wraca do domu. Milczy. Przychodzą goście. Konwencjonalne pogawędki, pod hasłem: jest nudno, trzeba zabić tę nudę. Do domu przychodzi policjant i... Tu się zatrzymam! Jest w tej historii wątek sensacyjny, więc nie napiszę, kto kogo zabił. Powiem tylko, że po scenach w sądzie i więzieniu przenosimy się nieoczekiwanie w zaświaty. Między nami Zerami Gra trzynastka aktorów, któ
Tytuł oryginalny
Maszyna do grania
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Wielkopolska nr 266