Dla prawicy obywatelski bunt bez przemocy nie jest atrakcyjny. Woli krew i poległych. Dla Polski trzeba ginąć lub zabijać, a jej zmienianie to już prawie kolaboracja. Wedle tej wykładni inteligencja w Październiku i Marcu chciała komunizm tylko trochę poprawić. Z Teresą Bogucką rozmawia Krystyna Naszkowska w Gazecie Wyborczej.
Krystyna Naszkowska: Czym był dla ciebie Marzec? Teresa Bogucka: Najważniejszym inicjacyjnym doświadczeniem w życiu. Niezwykłe trzy tygodnie wolności i braterstwa, jak to bywa na barykadach, które zostały nam odebrane przez przemoc i kłamstwo. Wiec zwołaliśmy w obronie Adama Michnika i Henryka Szlajfera, których usunięto ze studiów - i mieliśmy poczucie, że tym aktem solidarności zrywamy pewną społeczną, kunktatorską ugodę. Taką mianowicie, że władza, inaczej niż za stalinizmu, nie wymaga od ludzi nieustannej gorliwości w poparciu, za to ludzie odczytują wyznaczone przez Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą granice swobody i ich nie przekraczają. A jak przekraczają - słyszeliśmy od starszych - to niech się nie dziwią, że obrywają. My w 20-letnich głowach mieliśmy wiarę w postęp, a zatem jeśli po stalinizmie przyszedł Październik '56, to trend jest taki, że teraz powinno być więcej wolności, a nie mniej. A było coraz bardziej