Amerykańskie organizację wyznaniowe uwielbiają teatr pasjami. W czasach, gdy krytyka teatralna ledwo pełga, one nie szczędzą czasu i megabajtów, by oceniać, analizować, opisywać, rozgłaszać - pisze Joanna Derkaczew w felietonie dla e-teatru.
Cóż cudniejszego nad nazwy amerykańskich organizacji wyznaniowych? Ameryka Potrzebuje Fatimy. Amerykańskie Stowarzyszenie Ochrony Tradycji, Wiary i WŁASNOŚCI (!). Szlachta i Podobne Tradycyjne Elity. Jak nie zakochać się w takiej nazwie? Jak nie chcieć otulić ją szalikiem, kupić płyty Jamesa Blake'a, zabrać na latte z karmelem, a może i do teatru? Ach, do teatru. Amerykańskie organizację wyznaniowe uwielbiają teatr pasjami. W czasach, gdy krytyka teatralna ledwo pełga, one nie szczędzą czasu i megabajtów, by oceniać, analizować, opisywać, rozgłaszać. W zimny marcowy wieczór, wszystkie te pracowite organizacje nie poszły na sushi. Zebrały się przed broadwayowskim Walter Kerr Theatre, by recenzować in spe, a priori i ab extra "The Testament of Mary" (reż. Deborah Warner) wg książki Colma Tóibína z Fioną Shaw w roli Matki Chrystusa. Jakże piękna była Maria Dziewica na niesionych przez nich transparentach. Bladziutka a rumiana, skromna i cichutk