Twórcy sosnowieckiego spektaklu narzekają na grzebanie w historiach popkulturowych ikon, na wchodzenie w ich życia i jednocześnie czynią dokładnie to samo. Ta rzekoma próba odkopania ikon popkultury spełza na niczym - o "Dead Girls Wanted" Jolanty Janiczak w reżyserii Wiktora Rubina w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu pisze Sławomir Szczurek z Nowej Siły Krytycznej.
Skoro mówi się, że prawdziwego mężczyznę poznać po tym, jak kończy, może w przypadku kobiet chodzi o to, jak zaczynają. Jolanta Janiczak zaczyna rewelacyjnie. Psychodelicznie. W sposób oderwany od rzeczywistości. W słuchawce telefonu, którą widzimy na ekranie wypełniającym scenę, padają słowa: "she's dead". Uruchamia to ciąg prawdopodobnych obrazów na temat tego, jak można zakończyć życie. A dokładnie, jak kobieta może to zrobić. W "Dead Girls Wanted" miesza się tragizm i brutalizm sytuacji ze śmiesznością pomysłów na wyobrażenie sobie tej chwili. Filmowe rozstrzelania, przecięcia, pocięcia, wypadki, zatrzaśnięcia przeplatane są przezabawnymi scenkami w wykonaniu autorki. Mówiąc o stolarzach, wskazuje, że każdemu brakuje jakiegoś członka; rozdrapując ranę, odczuwa swój koniec. Janiczak wymyśla sytuację, dokonuje jej inscenizacji, bierze w niej udział i ciągle czuje niedosyt. W końcu stwierdza, że to nie jest jej estetyka i po chwi