Gnębi mnie scenka zaobserwowana parę tygodni temu podczas jednego z szeregowych przedstawień "Snu pluskwy" w Teatrze Nowym w Łodzi. "Sen pluskwy" to, jak wiadomo, dopisany przez Tadeusza Słobodzianka i wyreżyserowany przez Kazimierza Dejmka ciąg dalszy "feerycznej komedii" Włodzimierza Majakowskiego. Niejaki Prisypkin, trzymany przez Związek Radziecki w klatce jako relikt burżuazyjnych czasów, zostaje wypuszczony, gdy komunizm trafia szlag - i błąka się po współczesnej realnej, a także po symbolicznej Moskwie, odwiedzając kolejne stacje chaosu i absurdu. Trafia na zgromadzenie wokół polityka, łączącego narodowe frazesy z graniem na niezadowoleniu mas, byłego generała niekryjącego wodzowskich aspiracji. Ażeby rozgrzać zwolenników, ów wódz intonuje "Wariag" - płomienną marynarską pieśń. Obecni na scenie stają na baczność, duma wypełnia im gardła. Kto jak kto, ale Dejmek dobrze pamięta, jak się takie pieśni inscenizowało.
Tytuł oryginalny
Marsza grają
Źródło:
Materiał nadesłany
Rzeczpospolita nr 293