Krakowska prapremiera "Marszu" Mieczysława Piotrowskiego w Teatrze Kameralnym, budzi co najmniej zaskoczenie, jako zjawisko pisarstwa scenicznego, które przedstawiając pewien ciąg obrazów, dialogów i monologów - niczego właściwie nie przedstawia, niczym się nie tłumaczy, nic nie wyjaśnia. Tak, jak mało znaczą i układy scen oraz "dekoracje" - na tle surowych murów rzeczywistej sceny bez dekoracji - zestawione z pojemników wypełnionych pustymi butelkami na mleko, z parawanu-tablicy i dwóch olbrzymich leżaków ustawionych w różnych pozycjach, zależnie od akcji. Akcji, zresztą też nie ma, w sensie prowadzenia bardziej zrozumiałego toku fabularnego. Są tylko sytuacje. W tym - kilka naprawdę dowcipnych. Aktorzy wygłaszają teksty ról bez większego związku ze skonstruowaną całościowo opowieścią. W gruncie rzeczy, gdyby przyszło wydzielić z "Marszu" poszczególne partie dialogowe, mogłyby one tworzyć odrębne scenki dla siebie, wprawki, etiudy. Publiczn
Tytuł oryginalny
Marsz wśród mgły
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Krakowska Nr 215