EN

25.03.2000 Wersja do druku

Marlene, czyli dwa w jednym

Zza kulis słychać głos z apelem do widzów, by wyłączyli komórki przed spektaklem. Na scenie - garderoba z lustrem obramowanym lampkami, niczym ołtarz. Krzątaninę dwóch kobiet przerywa głos zza kulis. Panna Marlena Dietrich nadjeżdża! Należy natychmiast opuścić korytarze, włączyć muzykę, pospieszyć do wejścia z powitaniem. Tak zaczyna się teatr w teatrze (minionego czwartku "Marlene" gościła w Teatrze Lubuskim). Tytułowa bohaterka na scenę wejdzie niepostrzeżenie, przedzierając się przez ciemną widownię. Robi to powoli, powłócząc nogami. Obolały głos dobiega spod dużego kapelusza, skrywającego twarz tak długo, aż widz oswoi się z myślą, że uczestniczy w przygotowaniach do koncertu artystki, od której nie oczekuje się już nowych piosenek, tylko potwierdzenia, że jest. Ale ten trop okaże się błędny. Dramaturgiczne napięcie pierwszej części spektaklu buduje czas. Im bliżej rozpoczęcia koncertu, tym bardziej zmienia się bohater

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Źródło:

Materiał nadesłany

Gazeta Lubuska - Zielona Góra nr 72

Autor:

Danuta Piekarska

Data:

25.03.2000

Realizacje repertuarowe