- Siedziała za biurkiem z papierosem w ręku. Rzucała temat, oglądała nasze propozycje, notowała coś, a potem na stole układała sobie fiszki - opowiadają Janusz Subicz i Nazareth Panadero. Pracowali z Piną Bausch niemal od początku.
Paryż, 1979 rok. On - szczupły blondyn, 27 lat, z Polski. Ona - szczupła brunetka z burzą loków, 24 lata, z Hiszpanii. Oboje są tancerzami. Przyjechali do Paryża, żeby mieć kontakt z najciekawszymi artystami tańca z całego świata. Brali lekcje tańca współczesnego u Petera Gossa, remontowali wynajęte mieszkanie, pracowali i myśleli, żeby założyć własny zespół. Na najważniejszej scenie Théâtre de la Ville ma wystąpić opera z Wuppertalu z "Siedmioma grzechami głównymi" i "Blaubart", do których choreografię przygotowała Pina Bausch. To nazwisko nic im nie mówi, ale w Théâtre de la Ville występują najlepsi. Poszli. - To był szok. Z tą formą wszyscy konfrontowali się pierwszy raz. Była prowokująca artystycznie: tancerze, zamiast tańczyć, chodzili i mówili. Świat artystyczny, krytycy, dziennikarze podzielili się w ocenie tego zjawiska: jedni uwielbiali, inni nienawidzili; mówiono euforycznie albo wręcz obraźliwie. Nie było środka. Zarz