- Michael Gieleta przeniósł wydarzenia "Marii" w czas stanu wojennego. Reżyser zastrzega się, na wszelki wypadek, że nie jest to żadna próba przypodobania się publiczności, tylko raczej próba przybliżenia tej historii publiczności zachodniej. Swoją inscenizacją Gieleta odniósł duży sukces na festiwalu w Wexford. Wtedy w ogóle o tym nie myślał, że przedstawienie mogłoby być przeniesione do Gdańska - przed premierą opery Romana Statkowskiego w Operze Bałtyckiej mówi jej dyrektor Marek Weiss.
Z Markiem Weissem-Grzesińskim, dyrektorem Opery Bałtyckiej, o premierze opery "Maria" Romana Statkowskiego rozmawia Jarosław Zalesiński: Pomysł wystawienia w Gdańsku "Marii" Romana Statkowskiego chodził Panu po głowie od dawna. - Chciałem zrealizować tę operę od czasu, gdy Łukasz Borowicz nagrał płytę z tym dziełem. Już wtedy pomyślałem, że trzeba będzie wstawić "Marię" do repertuaru. Ale tak się szczęśliwie złożyło, że ktoś zrobił to przede mną. A dlaczego było "trzeba"? - To nieznane, a muzycznie wartościowe dzieło. Uważam, że powinno istnieć w repertuarze polskich scen. Wykonane zostało bodaj raz, ale wykonanie to nie miało praktycznie żadnego oddźwięku. Publiczność "Marii" nie zna zupełnie. Chciał Pan przypomnieć "Marię" dla wartości muzycznych? - Dla wartości muzycznych, a także dlatego, że zasługuje na pamięć jako dzieło operowe. Na pewno ma nie mniejszą wartość, niż np. "Paria" Moniuszki. A do te