Do dzisiaj brakuje dzieł mogących językiem sztuki opowiedzieć o naszej wojnie domowej - udanych, wielkich dzieł. Dlatego wdzięczny jestem Michałowi Gielecie za jego ryzykowną inscenizację "Marii" Malczewskiego i Pawłowi Potoroczynowi z Instytutu Mickiewicza, że namówił mnie na jej wystawienie w Operze Bałtyckiej. Wdzięczny jestem festiwalowi "Solidarity of Arts", że mimo braku środków, włączył naszą premierę do swojego programu - pisze na swoim blogu Marek Weiss.
Jednym z najważniejszych wieczorów w moim życiu był Sylwester 1981/82. W małym gronie zaufanych przyjaciół siedzieliśmy u Ryszarda Peryta do rana, bo wszystkie spotkania sylwestrowe tego roku trwały do rana z powodu godziny milicyjnej. Jedliśmy chleb ze smalcem i wznosili toasty wodą z kranu, bo napoje wyskokowe podlegały ścisłej dystrybucji i nie należeliśmy akurat do tej grupy społecznej, która miała do nich nieograniczony dostęp. Kranówa była więc formą protestu. Jedną z wielu form protestu, jakim byliśmy wtedy oddani. Ale waga tego wieczoru nie była, rzecz jasna, związana z nietypową konsumpcją, czy okolicznościami sylwestrowymi. To była noc gorących, zażartych dyskusji. To były chwile, w których każdy z nas podejmował decyzje, po stronie jakich wartości stanie jego dalsze życie. Te wybory nie były bezkarne. Bunt był ewidentnie karany, a uległość nagradzana. Właśnie rozpoczynaliśmy wspinaczkę po sukcesy. W naszym zawodzie reżyser�