Nie da się ukryć: żyjemy w ciekawych czasach. Wydarzenia biegną szybko, sensacja goni sensację; coś, co jeszcze miesiąc czy dwa temu było nie do pomyślenia, dziś wydaje się naturalne i oczywiste. Gazety pełne są publikacji na tematy, których przez ostatnie dziesięciolecia poruszać nie było wolno - Katyń, Polacy w ZSRR, stalinizm; w telewizyjnym okienku twarze, których ujrzeć tam nie spodziewali się najwięksi nawet optymiści. Jak w tej płynnej, ciągle zmieniającej się sytuacji odnajduje się teatr? Wydaje się zagubiony i zdezorientowany, pogrążony przede wszystkim we własnych problemach wynikających głównie z kiepskiej kondycji materialnej. Jego zainteresowanie tym, co się dzieje wokół, nie jest zbyt wielkie; wciąż wiele jest przedstawień, robionych nie wiadomo po co i nie wiadomo dla kogo. Inna sprawa, że nie ma armat - czytaj: ciekawych sztuk współczesnych - dlatego też wszelkie poszukiwania repertuarowe kończą się najczęściej na "Gałązce rozmarynu" Nowakowskiego lub, w lepszym wypadku, "Portrecie" Mrożka, którego festiwal trwa jak Polska długa i szeroka.
Nie ma arcydzieł, grajmy więc to, co jest, wszak każdy numer "Dialogu" przynosi przynajmniej jeden tekst polskiej sztuki współczesnej; nie każda z nich rozgrywa się w czasach Mieszka I, niektóre próbują mierzyć się również z rzeczywistością, w jakiej żyjemy. Na scenie okazać się może, że ten czy inny utwór - na pierwszy rzut oka niedoskonały - nie jest wcale taki zły, że przy jego pomocy zrobić można całkiem niezłe przedstawienie. Teatr ma przecież dość sposobów, by to, co niedoskonałe, ulepszyć. Taki mniej więcej postulat przedstawił jakiś czas temu Tadeusz Nyczek, konstatując, że sztuk, które dotyczą naszej współczesności, uzbierałoby się przynajmniej kilkanaście, natomiast prapremiery można zliczyć na palcach jednej ręki. Apel ten niestety pozostał bez odpowiedzi; przedstawione przez Nyczka proporcje do dzisiaj nie uległy zasadniczej zmianie. Większość z tekstów, o których pisał felietonista "Dialogu", ma już niewielkie s