Widownia jest na scenie. Publiczność kieruje się do wąskich roboczych drzwi (wyżsi ludzie muszą w tym momencie pochylić głowy) i oto jesteśmy po drugiej stronie rampy, wśród wyciągów, lin, pomostów i żelaznych drabinek. Dla zespołu Opery Wrocławskiej jest to złem koniecznym, a my - widzowie - zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Tym razem jednak niedogodności spowodowane brakiem sceny kameralnej z prawdziwego zdarzenia nabierają innych znaczeń. Teraz w owej prowizorce czuję się inaczej; odbieram ją jako część scenografii, jako element spektaklu, w którym wszyscy stajemy się aktorami. Wchodząc na scenę postępujemy trochę tak, jak byśmy wchodzili w lustro. To niemal przygoda Alicji w krainie czarów. Tak więc światowa prapremiera opery Zbigniewa Rudzińskiego "Manekiny" rozpoczęła się dla mnie jeszcze przed podniesieniem kurtyny. Oczywiście tej drugiej kurtyny (a ściślej kurtynki) zasłaniającej scenkę zbudowaną na podobi
Tytuł oryginalny
Manekiny
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Robotnicza nr 220