"Płatonow", jak wiadomo, jest dramatem długim, powikłanym i wymagającym adaptacji na scenę. Grzegorz Wiśniewski wykroił z niego plasterek - cienki, płaski i mało pożywny.
I rzecz nie tyle w adaptacji, ile w samym spektaklu. Poczynając od scenografii. Maciej Preyer, który do tej pory we współpracy z Grzegorzem Wiśniewskim poprzestawał na konstruowaniu przestrzeni, dyskretnie a sugestywnie przywołującej miejsce akcji, tutaj zbudował scenografię z rozmachem, choć bez smaku. Paskudne meble, świeżo odebrane od tapicera, nowiutkie panele podłogowe, ogromna ściana z metalu i pleksiglasu, horyzont oświetlony na pomarańczowo - to sceneria aktu pierwszego. Gdy pojawiła się Generałowa w czarnych spodniach z kamizelką oraz Mikołaj Trylecki w wieczorowym ubraniu, pomyślałam, że to próba odcięcia się od schematu: wiklinowych mebli, drewnianych werand, białych sukni i marynarek. Zamiast wikliny solidna brzydota, zamiast bieli - czerń, zamiast werandy - współczesno-abstrakcyjny jej znak. Ale myśli te rozwiały się, gdy kolejno wkraczali bohaterowie, wystrojeni jak spod igły, bez ładu i składu, a to w jasne marynarki i płócienne