Po opadnięciu kurtyny pozostaje pewien niedosyt. Wywołuje go właśnie brak mocno położonego akcentu. To sprawia, że w pamięci widza pozostaje kilka urokliwych obrazów, jednak całość prędko ulega zatarciu - o "Wielkoludach" w reż. Olgi Stokłosy w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.
Wielkoludy w kaliskiej inscenizacji sztuki Andrzeja Maleszki zamieszkują krainę, w której nie ma miejsca na "małych", jak się ich pogardliwie nazywa. To, co mniejsze, jest mniej istotne, lekceważone. Relacja nad- i podrzędności wyznaczana jest przez wyłącznie przez wzrost. Do tego miejsca trafia młoda dziewczyna, zagubiona, nie mogąca trafić do domu. Spotyka tam równego jej wzrostem młodego mężczyznę, który pośpiesznie krzątając się po pokoju zastawionym meblami nietypowych rozmiarów nie znajduje czasu, żeby z nią porozmawiać. Chwilę później dziewczyna - i widownia - poznaje właścicieli tego dziwnego miejsca. To para wielkoludów, Berta i Gustaw, którzy absolutnie nie chcą mieć do czynienia z kolejnym karzełkiem - wystarcza im ten, którego niegdyś przygarnęli, a któremu nie nadali nawet imienia - mówią na niego po prostu "mały". Czas i kolejny nieoczekiwany lokator - wyklute z jajka pisklę - zmieniają nieco nastawienie wielkoludów wobec mn