- Często postrzegam siebie jako kuratorkę. Dobieram sobie twórców, którzy w danym temacie są ekspertami. Nie narzucam im swojego zdania. To moja walka z wyobrażeniem reżysera jako demiurga, gwiazdy - mówi Małgorzata Wdowik w dwutygodniku.com
ARKADIUSZ GRUSZCZYŃSKI: Czy w Polsce łatwo zostaje się reżyserką teatralną? MAŁGORZATA WDOWIK: Kiedy zaczynałam, pojawiło się tworzące nowe formy teatralne pokolenie reżyserek, które zostały przez Piotra Gruszczyńskiego nazwane ojcobójczyniami. Nie zostałam do nich zaliczona, ale i tak miałam szczęście, choć na początku mnie sprawdzali. - Kto? - Dyrektorzy oraz dyrektorki teatrów. W środowisku poszła informacja, że studiowałam w Instytucie Teatrologii Stosowanej w Giessen i asystowałam Markusowi Ohronowi, który mnie wtedy wszędzie polecał. Przez dwa lata robiłam projekty za umowne pięć złotych, żeby pokazać, na co mnie stać. To częsta praktyka w teatrach instytucjonalnych, sprawdza się w ten sposób młodych reżyserów i reżyserki. Często dzieje się to w niedogodnych finansowo i produkcyjnie warunkach, zgodnie z myślą, że "przetrwają najzdolniejsi", co jest oczywiście totalną ściemą. Teatr ma mało do stracenia, a w najlepszym wypad