Soho i Ochota proponują teatr przyjemny "inaczej" - tylko dla widza, który nie trawi banału - pisze Arkadiusz Szaraniec w Przeglądzie.
W latach 90., w okresie gorących dyskusji o przyszłości teatru usiłującego sprostać nowym czasom, przekręciłem żartobliwie tytuł gazety Macieja Nowaka "Goniec Teatralny" na "Koniec Teatralny". Miałem na myśli to (cytując wiersz Herberta), że koniec pewnej epoki jest zawsze początkiem nowej, a ta będzie wymagała od twórców nowych form - nie tyle estetycznych, ile organizacyjnych i finansowych. I znacznie się różniących od stabilnego państwowego mecenatu, który uważało się za oczywisty i obowiązujšcy raz na zawsze. W minionym ćwierćwieczu zanotowaliśmy niewiele przykładów, które można uznać za nowy model robienia, a zwłaszcza finansowania teatru. Niemałym trudem wypracowany sukces Krystyny Jandy - trwanie aż dwóch scen, Polonii i Och-Teatru - jest wyjątkiem na tle polskiego życia teatralnego. Każdy niepaństwowy teatr (Capitol czy Kamienica Emiliana Kamińskiego, vipowsko-salonowe przedsięwzięcia Tomasza Karolaka czy Teatr 6. Piętro z Mich