"Frank V.Komedia Bankierska" w reż. Krzysztofa Babickiego w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.
Gdyby się w finale okazało, że pod kostiumami skrywali ciała wystrugane z miękkiego drewna - wcale bym się nie zdziwił. Lipowe ramiona, nogi, plecy i brzuchy, oblepione towotem śruby zamiast stawów i jak włos cienkie, prawie niewidzialne, wędkarskie żyłki, przywiązane do lipowych kolan, lipowych łokci, lipowych stóp, wychodzące z kołnierzy tuż przy sękatych karkach i niknące w czarnym niebie nad sceną. Ktoś za nie ciągnie - oni żyją. Nie ciągnie - zastygają trupio. Milkną. Wtedy oczy - szklane kulki lalek. Oni - bohaterowie iście jarmarcznej śpiewogry Friedricha Dürrenmatta "Frank V. Komedia bankierska". Oni - tak jak ich reżyser Krzysztof Babicki odczytał. Oni - kolejne, już piąte pokolenie odwiecznego, niezniszczalnego plemienia bankowej dynastii Franków. Frank V (Tomasz Międzik), jego żona Otylia (Dorota Godzic) - skarłowaciała Lady Makbet - i reszta stada bankowych podnóżków Franka V, wszyscy ci kasjerzy, sekretarki, praktykanci. Proku