"Mewa" Sanktpetersburskiego Teatru Baletu w choreografii i inscenizacji Borisa Ejfmana na XI Krakowskiej Wiośnie Baletowej. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.
O zmroku patrząc przez weneckie okna daczy w Mielichowie, Antoni Czechow widział zwały pustki. Aż do Moskwy - nic. Szare, nieruchome, obojętne nic. Jakby sama nieobecność, tylko opuszczenie. Długo patrzył. Do 22.00 - do pory snu. Badał nic. Nic na płaskich łąkach, nic na płaskich trawach parku i nic na alei, co między lipami wiodła do płaskiej rzeki trzy wiorsty od weneckich okien. Wszystko było płaskie. Jak tafla jeziora w "Mewie", którą Czechow pisał rankami, cierpliwie czekając na plusk rzadko kapiących słów. Albo jak naga scena w milczącej "Mewie", którą Boris Ejfman kazał swemu baletowi - odtańczyć. Coś dziwnego się stało. Długie lata Ejfman był carem baletowego baroku. Czyjkolwiek los, fikcyjny bądź realny, brał na warsztat - los Don Kichota, Hamleta, Czajkowskiego albo braci Karamazow - pewne było, że inscenizacyjne nadmiary rozsadzą teatr. Tysiąc filtrów w szalejących reflektorach. Scenografia ociekająca srebrem, złotem i resz