Gdy mała Wieroczka wpada na scenę po raz pierwszy, wiadomo od razu, że przed chwilą znowu musiała coś napsocić. Mała? No, może nie tak mała, lekko licząc metr siedemdziesiąt, ale przecież nie o to chodzi, nieuchronne metr siedemdziesiąt, ale w istocie to wciąż jeszcze klasycznie rozbrykana prowincjonalna "kózka". Wciąż jeszcze, czyli jak długo jeszcze? Niedługo Za chwilę "koza" poczuje, że kocha, przestanie być kozą, przestanie fikać nogami. Póki co jednak drży, bo ma jakieś nowe grzeszki. Przymierzała zakazane olśniewające suknie pani domu Natalii Pietrownej albo w zaciszu pustego kredensu wyjadła palcem cały słój wiśniowych konfitur. Zresztą - wszystko jedno. Oto bowiem wchodzi student Aleksiej Nikołajewicz Bielajew - i "kozie" grzeszki jakoś dziwnie szybko znikają. Pojawiają się inne. Nade wszystko zaś fundamentalny problem się pojawia. Małej Wieroczce i dużej Natalii zaczyna chodzić o to samo. W "Miesiącu na wsi" Iwana Turgieniewa j
Tytuł oryginalny
Mała Wieroczka
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polski nr 140