Moja znajoma wykształciucha, w towarzystwie męża, dotarła do Teatru Narodowego o godz. 19.54. Jakież było ich zdumienie, kiedy nie zostali już wpuszczeni na widownię. Gdy Wykształciucha wymachiwała zegarkiem, zapewniała, że może zdjąć buty i wejść na salę na bosaka, a w ogóle to przyszła o czasie, bileterka zawołała kierowniczkę. Szefowa w kolorze blond stanęła murem za bileterką, a następnie (słuchajcie, słuchajcie!) wezwała na pomoc ochronę! Mężna ochrona nie tylko nie wpuściła pary wykształciuchów na widownię, ale wyprowadziła ją z Teatru Narodowego na ulicę. Ta mała scena odbyła się w środku Warszawy (która chce być stolicą kulturalną Europy), na ulicy Wierzbowej - pisze Daniel Passent w swoim blogu En passant w Polityce.
Mam już tak dość tej kampanii, że pozwalam sobie opisać scenki z życia wykształciuchów i oligarchów, które nie mają nic wspólnego z polityką. Moja znajoma od lat ponad pięćdziesięciu, wykształciucha (profesor, nazwisko i imię znane Teatrowi Narodowemu), zamężna z wykształciuchem amerykańskim (profesor) zdobyła z trudem bilet do teatru na sztukę "Żar" wg wspaniałej opowieści Sandora Maraiego. Przedstawienie rozpoczynało się o godz. 20. Choć mieszka stosunkowo niedaleko (Plac Narutowicza), z przejęcia, że idzie do Teatru Narodowego, na wszelki wypadek zamówiła taksówkę na godz. 19.00. Od tej godziny cała w nerwach wypatrywała taksówkarza, odświętnie ubrana i ufryzowana, czekała z niepokojem. O godz. 19.15 chwyciła parasol (padał deszcz) i nie - żałując butów oraz fryzury - wyszła przed dom. Jak twierdzą domownicy, ok. godz. 19.20 rozległ się telefon od korporacji taksówkarskiej z banalną wiadomością, że ponieważ pada deszcz i s