Każdemu, kto się gorszy "Białym małżeństwem" Różewicza, narzekając, że "ci nowocześni autorzy tak strasznie świńtuszą", radzę udać się dyskretnie do Teatru Kameralnego na "Mandragorę", komedię Niccola Machiavellego, tego samego renesansowego pisarza politycznego, od którego nazwiska powstało pojęcie "makiawelizmu" i z którym łączy się potocznie hasło "cel uświęca środki". Przekona się bowiem, że dawniej, 450 i więcej lat temu, było "jeszcze gorzej", że od tego, co wówczas wypisywano, "aż uszy więdną", a że przy tym można się dobrze zabawić, to już inna sprawa; wobec równie zgorszonego otoczenia nikt nie musi się przyznawać, iż tę "rozkosznie nieprzyzwoitą komedię" (jak ją określa w swych "Dziejach dramatu" Allardyce Nicolle) oglądał z przyjemnością. Sens "Mandragory" najzwięźlej wykłada pierwsza z czterech kancon, którymi rzecz zręcznie ozdobił Andrzej Waligórski. Ostatnia jej strofa brzmi: "Ta sztuczka niefrasobliwa
Źródło:
Materiał nadesłany
"Wiadomości" nr 13