Żołnierzy Duncana reżyser najnowszego przedstawienia w Teatrze Kameralnym Andrzej Żarnecki uzbroił w metalowe rurki i kije bejsbolowe. Cóż z tego, gdy obok współczesnego uzbrojenia na wyposażeniu mieli bardzo staroświecki arsenał min i gestów.
Wieloobsadowa, wybujała w postacie i sytuacje tragedia Szekspira dla skromnego, objazdowego teatru jest bardzo ambitnym przedsięwzięciem. Sceniczny tłum udało się zredukować do jedenastu aktorów. Zamiast rozbuchanych dekoracji, mnogości rekwizytów i bogactwa kostiumów, gołe podesty i proste kurtyny. Umowność, z której twórcy spektaklu korzystają czasami z wdziękiem, częściej jednak nieudolnie. Próba uwspółcześnienia dramatu Szekspira, której podjął się Andrzej Żarnecki nie powiodła się. Okazało się, że nie wystarczy zbirów ubrać w kominiarki, z głośników puścić neurotyczne rockowe rify, a szkockim rycerzom włożyć naćwiekowane kamizelki i wręczyć zupełnie współczesne przyrządy do zabijania. Kije bejsbolowe w żaden sposób nie chciały się wpisywać w długie, pełne stylistycznych zawijasów kwestie dramatu. Tragedia brzmiała chwilami komicznie. Nie Szekspir jednak zawiódł, ani autorzy przekładów, ale twórcy spektaklu. K