Większość najnowszych inscenizacji "Makbeta" wręcz się prześciga w idiotycznych pomysłach, jakby słynny dramat był workiem bez dna, do którego da się wrzucić wszystko, co reżyserowi przyjdzie do głowy. Wiadomo, chodzi o władzę, więc skoro politykom wolno u nas wszystko, to dlaczego nie ludziom teatru?
W polskim teatrze jak trwoga, to do... Szekspira. Hamlet ze swoim intelektualnym dylematem "być albo nie być" trąci myszką. "Romeo i Julia", czyli miłość w czystej postaci, nie jest obecnie zrozumiały, chyba że w wersji mocno erotycznej. Mało kogo obchodzi też staromodnie zazdrosny Otello. Ale jest bohater, który jak ulał pasuje do tego, co się obecnie dzieje nad Wisłą. Nie dość, że zdobywa królestwo dzięki zdradzie, to jeszcze w swym otoczeniu ma lady Makbet - mistrzynię intryg. Ma też do usług czarownice, których obecność wolno interpretować dowolnie, na przykład jako podstępnych lobbystów. Innymi słowy - nad Polską unosi się widmo Makbeta. Jest szansa, że do końca sezonu teatralnego doliczymy się dziewięciu wystawień tej sztuki. No i mamy jeszcze nieustannie modyfikowanego "Makbeta" na polskiej scenie politycznej. To przedstawienie też bliskie jest już finału, bo wszystko wskazuje na to, że do Sejmu zbliża się las birnamski, czyli gniewni