"Made in China" w reż. Jarosława Tumidajskiego w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Ocenia Michał Lenarciński w Dzienniku Łódzkim.
Miał być ryk celtyckiego tygrysa, a jest pisk szarej myszki. "Made in China" w Teatrze im. Jaracza w Łodzi z całą siłą demaskuje słabość dramatu, który wyszedł spod pióra Marka O'Rowe'a. Sztukę o wchodzeniu w dorosłe życie trzech niedojrzałych emocjonalnie smarkaczy Jarosław Tumidajski reżyseruje z wiarą w moc cierpkich słów, jakich dobiera dramaturg. Aktorskie pozy i pozycje układają się chwilami w balet, który ośmiesza postaci, choć pewnie nie do końca zgodnie z wolą dramaturga. Ale jak tu się nie śmiać, skoro półtoragodzinny spektakl utrzymany w konwencji śmiertelnie serio, parodiuje sam siebie? Podczas oglądania przedstawienia i analizowania jego zawartości, natrętnie powracają słowa jednego z bohaterów andersenowskich baśni, który woła: król jest nagi! Trzej bohaterowie "Made in China" komunikują się za pomocą wulgaryzmów. Ponieważ jednak nie są dojrzałymi mężczyznami, nawet kląć sążniście nie potrafią. Moja przyjaci�