"Madama Butterfly" w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Operze Krakowskiej. Pisze Anna Woźniakowska w Dzienniku Polskim.
Podobno w tajniki japońskiego obyczaju wprowadzała Pucciniego pani Ohayama, żona ówczesnego posła Japonii w Rzymie. Widać była dobrą nauczycielką, skoro kompozytorowi (przy wydatnej pomocy dwójki wypróbowanych przyjaciół - librecistów, czyli Luigiego Illiki i Giacoma Giacosy) udało się stworzyć jedyny w swoim rodzaju portret kochającej Japonki, o której podobno mówił, że jest jak wrażliwy, pokorny kwiat o subtelnie podniecającym zapachu. Wprawdzie "Madama Butterfly" na premierze w Mediolanie przed stu pięcioma laty została wygwizdana, ale było to tylko kolejne udowodnienie znanego ze scen operowych twierdzenia, że pierwsze klęski zmieniają się później w triumfy. Przez przeszło sto lat Cio-Cio-San niezmiennie króluje wśród bohaterek muzycznej sceny, a teatry, które sięgną po dzieło Pucciniego i wystawią je należycie, mają sukces zapewniony. W Krakowie "Butterfly" nie gościła od dziesiątków lat, żywa natomiast wciąż jest legenda bardz