Można się było spodziewać, że sięgnie po to dzieło. Po "Wozzecku" w Warszawie sprzed sześciu lat (to skądinąd ostatnia polska produkcja operowa Warlikowskiego), "Sprawie Makropulos" Janáeka w Paryżu (2007) czy "Medei" Cherubiniego w Brukseli (2008) opera o kobiecie przeklętej - której seksualnej sile ulegają wszyscy, która jest jak śmiertelny wirus - to dla tego reżysera temat wprost idealny - pisze Tomasz Cyz w Gazecie Wyborczej.
Wysokie ściany wyłożone jasnymi kafelkami, dwie drewniane zjeżdżalnie przecinające tylną część sceny, schody ruchome pośrodku, jak w metrze, podwójna umywalka, dwa rzędy drewnianych krzeseł, szezlong, ekran z dziewięciu telewizorów, szklana ruchoma klatka, wreszcie ogromna srebrna kurtyna zawieszona gdzieś w połowie sceny. Zasłania albo odsłania, na chwilę albo na dłużej. Nic więcej. To tu Lulu będzie przechodzić z rąk do rąk, zdobywać i ulegać, pragnąć i cierpieć. Przestrzeń Małgorzaty Szczęśniak - autorki wszystkich scenografii do przedstawień Warlikowskiego - znów opiera się na niejednoznacznościach. Pokój wyobraźni? Szklana menażeria? Podziemna stacja? Scena? Spektakl rozpoczyna się wraz z wchodzeniem widzów. Na scenie, w eleganckich wieczorowych strojach, na drewnianych krzesłach siedzą śpiewacy. Na wprost widowni, jakby też właśnie przyszli do teatru. Miejsca wskazuje im młody chłopiec w białym podkoszulku, tancerz. Prol