Nie lada to sztuka zrobić żywy spektakl o martwych duchowo ludziach, według skostniałego tekstu.
Przekonali się o tym realizatorzy "Jana Gabriela Borkmana" Henryka Ibsena, najnowszej premiery teatru Wybrzeże. Przedstawienie jest przykładem rzetelnej teatralnej roboty czasem nawet uwodząco efektownej. Ale to, jak się okazuje, za mało, aby powstał przykuwający uwagę spektakl. Metrum w prologu Efektowny dla przykładu, jest już prolog przedstawienia. Gdy przygasa światło, Joanna Bogacka (Pani Borkman), zasiadająca w zapełnionym mieszczańskimi meblami saloniku swego domu, przez długi czas zabawia się klejeniem papierowego łańcucha, czasem jedynie łowiąc uchem odgłosy dobiegające z wnętrza domu i z ulicy. Zanim rozlegną się dzwonki sanek, zapowiadające gościa, upłynie długa, rozciągnięta w czasie chwila, w której nic właściwe się nie wydarza. Tak, ale dzięki temu narasta napięcie oczekiwania na coś, co musi nadejść. Gdzie się później owo napięcie zapodziewa - oto jest pytanie tej inscenizacji. Na pozór dzieje się wiele, bohaterowie prze