- Teatr jest formą sztuki, a nie rozrywką. W swojej istocie to rytuał, który będzie skuteczny, jeśli wszyscy, po obydwu stronach rampy, wkładają w niego całe serce - mówi Luk Perceval, belgijski reżyser, w rozmowie z Katarzyną Zielińską i Pawłem Goźlińskim w Dużym Formacie, dodatku Gazety Wyborczej.
Został pan reżyserem... - ...bo nie zostałem piłkarzem. A byłem niezły. Najpierw jednak musiałem zejść na ląd. - Jak to? - Moi rodzice pływali na frachtowcu wożącym drewno z Antwerpii wzdłuż Renu do Mannheim. Do Belgii wracali ze stalą. Pływałem z nimi i wciąż tęskniłem za starym lądem (...) Aż w końcu statek zatonął, rodzice osiedli na mieliźnie - to znaczy w Antwerpii - a ja zacząłem trenować. Miałem wtedy dziewięć lat. - Marzył pan o wielkich klubach? - Pewnie. Gdy miałem 14 lat, kupiła mnie drugoligowa drużyna (...) Grałem w lidze dla zawodników poniżej 17. roku życia i wciąż nękały mnie kontuzje. Moja kariera piłkarska wyzionęła ducha. - Rodzice pchnęli pana do teatru? - Z tego, co wiem, razem byliśmy w teatrze tylko raz. Ale moja matka pisała wiersze, uczyła mnie recytować. A mój nauczyciel powiedział, że mam talent, a idąc do szkoły aktorskiej - przezwyciężę nieśmiałość. Bo chociaż byłem kapitanem drużyny piłk