Patrzymy na "Sonatę widm" Strindberga, napisaną prawie sześćdziesiąt lat temu i znajdujemy w zalążku - ba, nie tylko w zalążku ale i w pełnym rozwinięciu - elementy niemal wszystkich awangard literackich, jakie przewinęły się od tego czasu przez teatr aż do dnia dzisiejszego. I ekspresjonizm, i surrealizm, i egzystencjalizm. Groteska absurdalna Ionesco i groteska metafizyczna Becketta wraz z jego filozofią rozpaczy i nędzy istnienia. Może nawet Albee z jego sadystycznym obnażaniem człowieka w "Wirginii Woolf". A przede wszystkim widmowość Ingmara Bergmana, którego filmy bez poprzednictwa Augusta Strindberga są zapewne nie do pomyślenia. A więc Strindberg-prekursor. Ten szwedzki pisarz był jednym z głównych "wściekłych" swego pokolenia, patronował całej ówczesnej "nowej fali", jego nazwisko elektryzowało kiedyś - tzn. pod koniec ubiegłego wieku - całą Europę. Imponowała jego zuchwałość i bezkompromisowość, które zawiodły
Tytuł oryginalny
Ludzie i widma
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie Warszawy nr 150