Po dwóch dekadach na deski Teatru Śląskiego w Katowicach powraca "Antygona w Nowym Jorku" Janusza Głowackiego. Spektakl reżyseruje Filip Gieldon, młody artysta o polskich korzeniach, ale wychowany w Szwecji, który postanowił przyjrzeć się funkcjonowaniu jednostce w społeczeństwie i na jego marginesach. - Akcja sztuki nie musi dziać się w parku w Ameryce, równie dobrze może zaistnieć taka sytuacja na ławce na ulicy Mariackiej w Katowicach - mówi Marcie Odziomek z Gazety Wyborczej - Katowice, przed dzisiejszą premierą.
Marta Odziomek: Filipie, długo mieszkałeś w Szwecji. Co sprowadziło cię do Polski? Filip Gieldon [na zdjęciu]: Zgadza się. Pierwszych 26 lat życia spędziłem w Sztokholmie, gdzie się urodziłem i wychowywałem. Potem przyjechałem do Łodzi studiować reżyserię w tamtejszej filmówce, którą ukończyłem w ubiegłym roku. Od sześciu lat mieszkam w Polsce. Jeszcze w trakcie studiów wyreżyserowałem swój pierwszy spektakl. Lubisz zdaje się więc zarówno pracę dla filmu, jak i teatru. - Owszem. Działam równolegle, nie skupiam się wyłącznie na pracy filmowca. Najważniejszy jest dla mnie bowiem sam fakt reżyserowania oraz praca z aktorem. Podczas studiów w szkole filmowej spotkałem bardzo inspirującego mnie reżysera teatralnego Zbigniewa Brzozę. To dzięki niemu trafiłem do tego świata, ponieważ zaprosił mnie kiedyś do współpracy asystenckiej przy reżyserowaniu spektaklu dyplomowego z udziałem studentów. Poza tym, mieszkając i studiując