Dwa przedstawienia w krakowskim Starym Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej: "Ludzie cesarza" Zygmunta Hubnera - grane w piwnicy przy Sławkowskiej i "Republika marzeń" według prozy Brunona Schulza - na dużej scenie. Spektakl według Schulza jest dotkliwą karą, poniesioną przez współczesny teatr, w ucieczce od tekstów prawdziwie dramatycznych posuwający się zbyt daleko w rejony "adaptacji". Schulz jest pisarzem wspaniałym i żywym, czyta się go - przepraszam, jeśli urażę czyjąś wrażliwość - niemal jak Marqueza. Oczywiście - "Sto lat samotności" też można przerobić na scenę, można "pokazać" zwariowanego patriarchę przywiązanego do drzewa i można nawet spróbować "ufizycznić" samotność. Słowem: można zrobić wszystko. Pytanie tylko: co miałoby z tego ewentualnie wyniknąć? Proza Schluza zamyka się w opisie, w myślowych refleksjach zdarzeń i obrazów minionych i śnionych, niewiele w niej dramatyzmu, pojętego teatralnie,
Tytuł oryginalny
Ludzie cesarza i Schulz (fragm.)
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna Ludu nr 276